Diariusz podróży z Paryża do Warszawy nie bawiłby czytelnika. Przypadku żadnego osobliwego nie miałem, czasy były piękne, droga dobra. Stanąłem w Warszawie 14 maja w samo południe. Prezentowany byłem u dworu, przyjęty od panów łaskawie, od dam mile, od wszystkich z ciekawością i upragnieniem, żeby wiedzieć jak najdokładniej moje przypadki, o których już dawniej była wieść przyszła z zwyczajnymi przydatkami.
Osobliwość uczyniła mnie modnym; i to do mody nie zaszkodziło, iż wiedziano, żem skarbu zdobył. Zbywałem naprzykrzoną Warszawy ciekawość; szczęściem przyjechał Angielczyk, impet ciekawości w tamtą się stronę zaraz obrócił, jam odetchnął po piętnastodniowych konfesatach.
Wsparty wielowładną protekcją, uspokoiłem kredytorów, oswobodziłem Szumin i wszystkie moje dziedziczne wioski; resztę kapitałów bogatemu, ale rządnemu panu dałem na prowizją.
Udawszy się do trybunału wygrałem zupełnie sprawę z owym moim plenipotentem, który prawnymi wybiegi chciał się przy posesji kilku wiosek moich utrzymać. Szczęściem natrafiłem na taki trybunał, gdzie nie solenizowano imienin, ksiądz prezydent nie miał siestrzeńca, a deputaci nie potrzebowali na powrót cudzych kolasek.
Pierwszy raz gdym do Szumina, już mojego, przyjechał, oglądałem z niewymownym ukontentowaniem wszystkie te miejsca, które rru przypominały okoliczności rozmaite młodego wieku mojego. Lasek ów i strumyk przypomniał Juliannę, staw - przypadek w jej oczach; pokoiki przy oficynie - edukacją sentymentową Damona. Starzy słudzy obca i matki płakali na mnie patrząc; poddaństwo wesołynu okrzykami głosiło powrót prawdziwego dziedzica. Osiadłem z radością na wsi, tumultu miejskiego, niewczasów ustawicznej włóczęgi aż nadto świadom. W przeciągu lat dziesięciu dworak w Warszawie, w Paryżu galant, oracz w Nipu, niewolnik w Potozy, szalony w Sewilii - zostałem w Szuminie filozofem.
Najprzód, ażebym miał w świeżej zawżdy pamięci szczęśliwość obywatelów Nipu i święte mistrza mojego Xaoo nauki, niedaleko rezydencji mojej wystawić kazałem dom zupełnie podobny do owego, gdzie Xaoo mieszkał. Sad, rzeczka, sadzawka, pole, w tychże wszystko co tam rozmiarach, słodkie mi czyniło omamienie. Ile razy tam jestem, pasę myśl moją przypomnieniem zbawiennych tamtejszych zwyczajów i maksym. Tym nawiedzinom winien gestem to, czym jestem: poddani ze mnie kontenci, sąsiedzi się ze mną nie kłócą, w domu mam pokój, za domem zgodę.
Za punkt największy gospodarstwa wziąłem sobie szczęśliwość moich poddanych. Gorszyli się z tego sąsiedzi, odradzali kroki, które mi na dobre nie miały wyniść. Jedni mnie żałowali, drudzy się śmiali z mojego nierozeznania. Widzą teraz, że i rola u mnie lepiej uprawna niż u nich, i czynsz niezaległy, i gumna w dwójnasób; a moi chłopi, dobrze odziani, w pierwszych teraz ławkach parafii siedzą 1 W tak szczęśliwym i swobodnym życiu jużem był blisko roku strawił, gdy odebrałem od jednego ministra list z Warszawy, w którym mi otwierał wrota do najwyższej promocji, bylem się chciał tylko podjąć funkcji poselskiej z mojego województwa na przyszły sejm.
.:: top ::.
Copyright krasicki.kulturalna.com
Wydawca: Olsztyńskie Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - Kulturalna Polska współpraca • autorzy • kontakt